fot. WKS Śląsk Wrocław
fot. WKS Śląsk Wrocław

WKS Śląsk Wrocław to niezaprzeczalnie jedna z niewielu rewelacji sezonu 2020/2021, co najlepiej potwierdza powrót na podium, na który wrocławianie musieli czekać aż 13 lat. W ciekawej, a momentami bardzo szczerej rozmowie, wychowanek Stali Stalowa Wola, Michał Gabiński opowiedział o niedawno zakończonym sezonie, zdobyciu brązowego medalu przez WKS Śląsk Wrocław, a także zdradził kilka niepublikowanych wcześniej ciekawostek. 

Patrycja Smolarczyk: Mówi się, że dziewczyny lubią brąz, a jak to jest z koszykarzami? 

Michał Gabiński: Bardzo, bardzo duży sukces! Ciężko wypracowany, i tak samo również wywalczony. Przeciwnik zarówno w ćwierćfinale, w półfinale, jak i w małym finale, w którym walczyliśmy o brąz, był naprawdę wymagający. Nic nie przyszło nam łatwo, także taki sukces, bo tak to trzeba nazwać, wywalczony na boisku ciężką pracą, smakuje podwójnie.

Patrycja Smolarczyk: Wprawdzie w drodze powrotnej z Ostrowa Wielkopolskiego do Wrocławia za dużo czasu na świętowanie nie mieliście, ale na pewno nie jeden szampan poszedł w ruch, prawda?

Michał Gabiński: Tak, ale najfajniejsze rzeczy działy się jednak pod halą. Kompletnie nie spodziewaliśmy się tego, ale spontanicznie około 50, a może i 100 kibiców przyszło, i przywitało nas pod halą we Wrocławiu. Mieli okazję podziękować nam, i zrobić sobie zdjęcie z wywalczonym pucharem. To była naprawdę bardzo miła niespodzianka.

Patrycja Smolarczyk: Social media były wręcz zaspamowane nie tylko waszymi zdjęciami, ale przede wszystkim zdjęciami kibiców, którzy czekali na was pod halą.

Michał Gabiński: Widać było, że byli to ludzie, którzy przeżywali razem z nami tę rywalizację, tyle że przed telewizorami. Była to dla nich świetna okazja, żeby zobaczyć puchar i medale. My natomiast mogliśmy im podziękować za to, że nas wspierają, mimo tak trudnego roku.

Patrycja Smolarczyk: Kiedy opadły emocje po niedzielnym dreszczowcu, bo chyba inaczej nie można tego nazwać?

Michał Gabiński: Rozmawiałem na ten temat z chłopakami, i jakieś dwie godziny po meczu każdy z nas poczuł się ogromnie zmęczony. Oznaczało to, że adrenalina opadała, i powoli wychodziło to, ile nas to faktycznie kosztowało.

Patrycja Smolarczyk: Niedzielny mecz z Legią Warszawa był chyba najważniejszym, ale i z racji stawki, o którą graliście, najbardziej stresującym, prawda?

Michał Gabiński: Teraz, patrząc z perspektywy czasu, i tego, że można spokojnie popatrzeć na cały sezon troszeczkę z boku, to na pewno tak było.

Patrycja Smolarczyk: Co mieliście w głowach po pierwszym meczu o brąz, gdzie to Legia Warszawa pokonała was 84:72​?

Michał Gabiński: W drużynie nie było żadnej paniki. Bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zagraliśmy słabo. Legia nie zagrała niczego, czym by nas zaskoczyła, ale to my nie pokazaliśmy swojej koszykówki. Każda odprawa polegała na tym, że musimy wrócić do swojej gry i tego, jak do tej pory pokonywaliśmy kolejnych rywali. Doszła do tego również odprawa taktyczna, podczas której trener skupił się bardziej na szczegółach, i w drugim meczu funkcjonowało to już zupełnie inaczej.

Patrycja Smolarczyk: W tym sezonie jak mało kto zagraliście na nosach wielu hejterom, którzy niekoniecznie widzieli was w ścisłej, krajowej czołówce. Czy jest coś, co Pan powiedziałby im teraz?

Michał Gabiński: Teraz to już chyba nic, bo sezon się skończył. Nie ma nawet w tym momencie z kimkolwiek, i o czymkolwiek dyskutować. Wynik broni się sam. Hejterzy raczej nie denerwują sportowców, hejetrzy ich po prostu śmieszą. Jako drużyna mieliśmy dużo ludzi, którzy mieli w stosunku do naszej jakości sportowej duże wątpliwości. Wydaje mi się, że w przypadku pytań o tą jakoś to trzecie miejsce jest dość dobrą odpowiedzią, prawda?

Patrycja Smolarczyk: Oczywiście. Samo podium jednak atakowaliście z pozycji „underdoga”, pokonując po drodze zespoły z teoretycznie lepszymi składami. Co było kluczem tych wszystkich zwycięstw? Było w ogóle coś takiego?

Michał Gabiński: Co było kluczem? W naszym myśleniu było coś takiego, że dążymy jako drużyna do tego, żeby w naszym przypadku 2+2 równało się 5. Już tłumaczę, o co chodzi. Jeżeli ja mogę podnieść 100kg, i ty możesz podnieść 100kg, to razem możemy ponieść 300 kg, a nie 200 ze względu na to, że sobie po prostu wzajemnie pomagamy. Już od pierwszego dnia przygotowań taka właśnie była nasza filozofia, która zostałam wpojona nam przez sztab szkoleniowy. Od samego początku dążyliśmy do tego, aby w lidze pokonywać zespoły teoretycznie lepsze od siebie. Jako drużyna jesteśmy w stanie schować swoje słabości, a eksponować to, co jest u nas najlepsze.

Patrycja Smolarczyk: Mieszanka doświadczenia i młodości sprawdziła się u was fantastycznie, a Śląsk powrócił na podium po 13 latach. Przedsezonowe założenia trenera Vidina zakładały walkę o medale, czy może przerośliście je?

Michał Gabiński: Teraz mogę już o tym opowiedzieć, ale przed startem sezonu w Śląsku dostaliśmy za zadanie awansować do TOP4. To było bardzo wygórowane zadanie, i mało kto spoza naszego środowiska sądził, że jesteśmy w stanie to zrobić. Raczej nie zastanawialiśmy się nad jakimiś dalekosiężnymi celami. Koncentrowaliśmy się na każdym kolejnym treningu i meczu, i tak po kolei łapaliśmy punkty. W końcu w połowie drugiej rundy okazało się, że jesteśmy bardzo wysoko, i wcale cele postawione przed sezonem nie muszą być tak bardzo nierealne.

Patrycja Smolarczyk: Sezon zaczęliście od gry w kratkę, a poza tym doszła do tego jeszcze kontuzja Gareta Nevelsa. Obawialiście się, że kontuzja kluczowego strzelca pozbawi was szansy na grę o wyższe cele?

Michał Gabiński: Początek sezonu mieliśmy bardzo dobry. Potem pojawiło się troszeczkę wątpliwości w momencie, kiedy w drużynie był Covid. Pamiętam dokładnie jak to było. Przyjechaliśmy z Ostrowa do Wrocławia, a sześć osób zaczęło zgłaszać bóle mięśniowe i słabe samopoczucie. Na 12 osób mieliśmy 50% skuteczności, że co druga osoba odczuwa jakieś objawy. Byliśmy wtedy przez dwa tygodnie wyłączeni z grania, a na dodatek okazało się, że Garet doznał kontuzji. Był to na pewno trudny moment. Co ciekawe jednak, wyszliśmy z kwarantanny i pierwszy mecz, który przegraliśmy jednym punktem, mając w powietrzu rzut na zwycięstwo, przegraliśmy z bardzo mocnym Lublinem. Tamten mecz był również sygnałem dla drużyny, że sportowe życie Śląska bez Gareta istnieje. Potem w jego miejsce został podpisany Kyle Gibson, który w końcówce sezonu okazał się naszym liderem. Nie tylko grał w ataku, ale także nie bał się bronić najlepszych zawodników przeciwnika – w półfinale Richard’a, a od drugiego meczu o 3 miejsce bronił Morris’a, a momentami nawet i Medford’a, także okazał się super transferem.

Patrycja Smolarczyk: Wspomniał Pan o Covidzie i kontuzji Gareta Nevelsa, która pojawiła się w tym samym czasie. Czy to był najtrudniejszy moment tego sezonu?

Michał Gabiński: Mentalnie najtrudniejszy był moment przed samymi play offami, gdzie sezon wchodził już w taką decydującą fazę, natomiast my mieliśmy troszkę zniżkę formy. Z pomocą przyszło jednak to, że koszykówka to sport zespołowy. Dzięki temu, że jesteśmy razem, to wspólnie cieszymy się z wygranych. Jeśli chodzi o przykre sytuacje, typu przegrany mecz, który powinniśmy wygrać, rozbija się to na wszystkich uczestników drużyny. Nikt nie bierze za to indywidualnej odpowiedzialności. Tylko jako zbiorowość można takie przygnębienie rozładować. Odpowiedź była jedna, i była w hali, kiedy wróciliśmy do ciężkiego treningu. Zaczęliśmy ładować baterie, rywalizować na treningach zupełnie inaczej, bo przed play offami nie dostawaliśmy prawie w ogóle gwizdków, i to zaogniało sytuację w drużynie. Było to jednak zrobione celowo, i ostatecznie przyniosło pożądany efekt.

Patrycja Smolarczyk: Śląsk jednak się nie złamał, a wy zaczęliście wygrywać spotkanie za spotkaniem, nabierając coraz więcej pewności siebie. Apetyt rósł w miarę jedzenia?

Michał Gabiński: Może nie tyle, co apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale zespół zaczyna się przekonywać. My nigdy nie wątpiliśmy w swoją jakość, ale jeżeli my, jako jedyny zespół w lidze pokonuje na wyjeździe Zieloną Górę, to każdy z nas słyszy głos w głębi duszy, że to nie jest przypadek, że jesteśmy na drugim/trzecim miejscu. Kolejnym potwierdzeniem było to, że w lidze wygrywaliśmy mecze seriami. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w tym sezonie możemy coś dobrego dla Wrocławia wygrać.

Patrycja Smolarczyk: Jaki był dla Pana ten sezon? Coś pokazał albo uświadomił?

Michał Gabiński: Bardzo cieszę się z tego, że mimo tego, iż byłem najstarszym zawodnikiem w drużynie, to tylko ja i Strahinja Jovanović zagraliśmy we wszystkich meczach, od pierwszego do ostatniego, włącznie z przedsezonowymi. Jest nas tylko dwójka, i nie ukrywam, że jest to dla mnie fajne osiągnięcie. A poza tym, jak mogę się temu przyjrzeć z boku, to ten medal pomaga mi trochę fajnie spiąć moją przygodę ze Śląskiem w taką ładną klamerkę. Ze Śląskiem awansowałem do ekstraklasy, później z tym zespołem w samym środku udało mi się wygrać Puchar Polski, a teraz po 14 latach medal wrócił do Wrocławia, a ja też jestem członkiem tego zespołu. Jest to na pewno fajna nagroda.

Patrycja Smolarczyk: Tak naprawdę Wasza droga po medal rozpoczęła się już w 2019 roku, kiedy nowym szkoleniowcem WKS Śląsk Wrocław został Oliver Vidin. Z anonimowego w Polsce trenera stał się człowiekiem, który stworzył z was prawdziwą drużynę, która może się bić na arenie krajowej, i robi to bardzo udanie.

Michał Gabiński: Dokładnie. W ubiegłym sezonie, który został przerwany przez pandemię, szliśmy już mocno w górę. Pod koniec 2019 roku pokonaliśmy na wyjeździe Kinga Szczecin, co otworzyło nam drogę do play offów. Teraz to już nie ma znaczenia. Tak jak mówię, każdy sezon to inna historia, a co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. (śmiech)

Patrycja Smolarczyk: Jaka jest tajemnica sukcesu Śląska Wrocław, jak i samego trenera Vidina? Jest w ogóle coś takiego?

Michał Gabiński: Dwie rzeczy, jedna oczywista, druga trochę mniej. Pierwszą oczywistą sprawą jest to, że bardzo ciężko trenowaliśmy w tym sezonie. Natomiast drugą jest to, że w tej drużynie ukształtowały się tzw. wysokie standardy moralne. To nie polegało na tym, że klepaliśmy się po plecach, tylko jeżeli ktoś miał do siebie jakieś pretensje, albo coś komuś nie pasowało, to my byliśmy po prostu w stosunku do siebie szczerzy. Zarówno zawodnicy między sobą, a co może ważniejsze, trenerzy wobec zawodników. Jeżeli coś komuś nie pasowało, to sprawa była wyjaśniana od razu. Dzięki temu, że była czysta atmosfera, lubiliśmy spędzać ze sobą czas, zarówno na boisku jak i poza nim. W związku z tym, że nie mieliśmy za bardzo okazji, żeby wychodzić ze sobą poza boiskiem, to przed treningiem, ale i po treningu spędzaliśmy ze sobą godzinę w szatni. Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się, więc taka dobra atmosfera była chyba kluczem do naszego sukcesu.

Patrycja Smolarczyk: Często zdarzały się takie szczerze rozmowy?

Michał Gabiński: To brzmi tak górnolotnie, ale można powiedzieć, że to zdarzało się na treningu co 25 minut. (śmiech)

Patrycja Smolarczyk: Odczuwalny był jakiś dystans na linii młodszy zawodnik – starszy zawodnik?

Michał Gabiński: Na początku zwłaszcza młodsi zawodnicy troszeczkę się do mnie dystansowali. Jestem takim człowiekiem, który czasami przez swoje mniej poważne zachowanie stara się skrócić taki dystans. Mimo tego, że jestem najstarszy w drużynie, jestem członkiem tego zespołu, ale z racji wieku mam przede wszystkim pomagać młodszym zawodnikom, a oni nie mają się mnie obawiać czy jakoś nadmiernie szanować.

Patrycja Smolarczyk: Która strona częściej padała ofiarą żartów?

Michał Gabiński: To są sprawy wewnątrz drużynowe. Jak ofiara się nie przyzna, że padła ofiarą żartów, to nie wolno o tym mówić. (śmiech) Mogę powiedzieć, że ja nie padłem. Nie dałem się złapać.

Patrycja Smolarczyk: Zespół, który jeszcze w ubiegłym sezonie był beniaminkiem, w kolejnym zdobywa medal mistrzostw Polski. Po tym wychodzi klasa i kunszt samego trenera?

Michał Gabiński: Na pewno. Tu chyba nie trzeba za dużo dorabiać teorii. Wynik broni się sam. Można się zastanawiać dlaczego tak było, o czym powiedziałem w poprzednim pytaniu. Po takim właśnie wyniku wychodzi to, że trener dokładnie wiedział, co ma robić.

Patrycja Smolarczyk: Nie muszę chyba pytać, czy po takim sezonie jest Pan usatysfakcjonowany tym brązowym medalem.

Michał Gabiński: Jak najbardziej! Do tej pory było tak, że jeżeli nie udało nam się zrealizować minimum postawionego sobie celu, obrażałem się na koszykówkę na tydzień/dwa. Nie oglądałem dalszej części rywalizacji, a teraz, nie mogę się doczekać kiedy obejrzę kolejny mecz finałowy. Kto wygra, kto jak zagra, z prostej przyczyny, bo osobiście czuje się wygrany w tym sezonie.

Patrycja Smolarczyk: Parząc na szybką tendencję zwyżkową w przyszłym sezonie celujecie w mistrza, tak? (śmiech)

Michał Gabiński: To jest chyba trochę za wcześnie postawione pytanie, bo tak jak mówię, najpierw włodarze muszą organizacyjnie wiedzieć na czym stoimy. Celem na ten rok było zakwalifikowanie się do Europy, także najpierw muszą wiedzieć w jakim pucharze, i o co będziemy grać. Na pewno w lipcu, na początku przygotowań jakiś cel zostanie nam przedstawiony. Jak znam Śląsk, to ten cel będzie na pewno niełatwy do zrealizowania.

Patrycja Smolarczyk: Pozostając w temacie europejskich pucharów. Sądzi Pan, że Śląsk jest w stanie coś ugrać na arenie międzynarodowej?

Michał Gabiński: Trzeba zrobić to krok za krokiem. Najpierw należy w takim pucharze zagrać, i zobaczyć, o co się gra. Pokazać się zawodnikom, którzy grają w europejskich pucharach jako fajna, a przede wszystkim solidna organizacja. W następnym sezonie można już zaatakować wyjście z grupy. W taki sposób można powoli rozwijać się w Europie. Jeżeli chodzi o polską koszykówkę, to kto jak nie Śląsk, który ma tak fajne tradycje.

Patrycja Smolarczyk: Na zakończenie naszej rozmowy zapytam o to, kto Pana zdaniem zostanie mistrzem Polski, bo jestem pewna, że na bieżąco śledzi Pan rywalizację finałową.

Michał Gabiński: Zastal. To nawet nie chodzi o pierwszy mecz finałowy, ale o to, że ten zespół od pierwszego meczu pokazuje nie tylko na arenie europejskiej, bo gra również w lidze VTB z potężnymi firmami, jak również i w Polsce, że jest zespołem kompletnym. Tak jak każda inna drużyna gra falami, ma przestoje w grze, momenty słabsze i gorsze, ale maszyna z Zielonej Góry raczej się nie zacina, tylko cały czas z żelazną konsekwencją realizuje to, co mają założone przed meczem. Są w tym na pewno zabójczo skuteczni.

Rozmawiała: Patrycja Smolarczyk

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!