Foto: dailymail.co.uk

Lada moment na murawę w Petersburgu wybiegną piłkarze w biało-czerwonych trykotach. Tym razem znów bez presji, znając swoje miejsce w szeregu, ale mając też głód czegoś, na co czekamy tyle lat. Czy stać nas na powrót do przeszłości?

Wspominanie dawnych czasów w obecnej nomenklaturze uznawane jest za tzw. „boomerstwo”. Kiedyś to było, teraz to nie ma. Dlaczego jednak nie wracać do czegoś, co wciąż jest niedoścignione przez obecne pokolenia? Warto brać przykład z wybitnych jednostek, a takie na pewno reprezentowały Polskę na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Każdy z tamtejszych mundiali był jednak inny, a do obecnej sytuacji kadry Paulo Sousy najbardziej pasuje ta, która w 1974 r. była trzecią drużyną świata.

Foto: polandin.com

Tak wiem, nowy Górski na nasze czasy już był i skończył na bezrobociu, oglądając w tej chwili mecze przed telewizorem i pewnie mówiąc do siebie: „Gdyby tylko mnie nie zwolnili…”. Jeżeli nowemu selekcjonerowi jakkolwiek powinie się noga, to Jerzy Brzęczek będzie tym, który będzie mógł powiedzieć, co by było gdyby. Jeżeli przegramy w finale 0-1 z Włochami, nowy Górski powie, że w końcówce wstawiłby Kamila Grosickiego na skrzydło i byśmy wygrali. Ale nie o nim ma być ten tekst, bo nie on na niego zasługuje. Paulo Sousa nie ma aspiracji na bycie nowym Górskim. Jest zupełnie inny, być może dlatego, że z drugiego końca naszego kontynentu. On chce stworzyć swoją historię i zaszczepić w naszych piłkarzach gen waleczności, który straszliwie się zatracił.

Foto: 247newsaroundtheworld.com

Dlaczego więc Sousa jest w podobnej sytuacji do legendarnego trenera Polaków? Bo balonik presji w narodzie nie istnieje. Do tej pory za każdym razem, kiedy zbliżał się turniej, w którym Polacy oczywiście mieli być mistrzami i bez gadania jechali po złoto, mówiono by nie pompować balonika. Bo to tylko przeszkodzi naszym, presja będzie zbyt duża, nasi zamkną się w sobie przeglądając internet przy śniadaniu i skończy się na meczu otwarcia, o wszystko i o honor. Jak zwykle. Polacy dotkliwie się już jednak poparzyli, nie raz, nie dwa, nie trzy. Niczym robiąc poranną kawę, dotykając wrzącego czajnika, w połowie śpiąc i marząc o dobrej grze naszych, hat-tricku Lewego, otwierających podaniach Zielińskiego i paradach Szczęsnego. Nasze palce na długo straciły czucie i tym razem po prostu czekamy na pierwszy gwizdek arbitra ze Słowacją.

Foto: dailymail.co.uk

Czterdzieści siedem lat temu sytuacja była zupełnie inna. Polacy nie mieli żadnych osiągnięć reprezentacyjnych na arenie międzynarodowej oprócz pamiętnego udziału na mundialu w 1938 roku i przegranej po gradzie bramek z Brazylią 5-6. Rozegraliśmy tam tylko jedno spotkanie i mogliśmy się pakować. W 1974 roku w narodzie nikt nie wierzył, że cokolwiek ugramy. Mówiono głownie o tym, żeby nie przynieść wstydu lub że po co w ogóle tam jechać. Typowy komunistyczny przekaz, jakoby piłkarze mieli siedzieć w domu i nie pokazywać się, bo jeszcze coś zepsują i będą się z nas śmiali, Ci lepsi, z zachodu. Chrzanić to, że się tam zakwalifikowaliśmy i mamy prawo gry, albo medal albo siedźta na fotelu, ewentualnie won do poważnej i uczciwej roboty. Sparingi przed najważniejszą imprezą piłkarską na globie były nieudane, a rywale w grupie straszyli samymi nazwami, co tylko potęgowało w rodakach podobne opinie.

Foto: Fifa.com

Bez tej całej presji udało nam się jednak pokazać orli pazur i jedyny raz w historii mundiali wygraliśmy mecz otwarcia z Argentyną 3-2. Potem pogrom nad Haiti 7-0 i w końcu wygrana z wielką Italią 2-1. Orły Górskiego rosły z meczu na mecz, ich wiara we własne umiejętności narodziła się nie w szatni, nie po rozmowach z psychologami, nie po motywacyjnych kawałkach hip-hopowych, tylko na zielonej trawie, gdzie wszystko się rozgrywa. Oni po prostu zobaczyli, że potrafią, że Ci z zachodu to nie roboty, tylko ta sama glina. Finalnie jak wszyscy pamiętamy, zajęliśmy trzecie miejsce i zostaliśmy sensacją turnieju z królem strzelców w postaci Grzegorza Laty.

Wielu z nas pamięta też 2002 rok, imprezę po 16-latach pustki bez naszej kadry w wielkich turniejach. Barwy na samochodach, biało czerwone bloki mieszkalne dzięki flagom znanego trunku piwnego. Zupki z wizerunkami piłkarzy, reklamy reklamy i jeszcze raz reklamy. Przy otwarciu lodówki było prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że za moment wyskoczy nam z niej Dudek, Olisadebe albo któryś z braci Żewłakowów. Wszystkiego było już nadto, zbyt dużo. Dodatkowo zapewnienia Jerzego Engela, który z futbolem był już „na tak”, że jedziemy tam po puchar i nic innego. Tego wszystkiego teraz nie ma. Czy nam tego brakuje? Pewnie trochę tak. Nie czuć w narodzie święta, na każdym kroku nie widzimy kibiców, biało-czerwonych ulic. Lecz może to dobry znak i moment, w którym nasi piłkarze odpalą?

Foto: dailymail.co.uk

Paulo Sousa choć wielkim trenerem nie jest – bez sukcesów prowadził Leicester City, ACF Fiorentinę, QPR czy FC Basel, to ma jedną bardzo dobrą cechę. Potrafi mówić. To właściwie w reprezentacjach jest element najważniejszy. Bo co może zmienić trener w najlepszych piłkarzach danego kraju, gdy ma ich do dyspozycji raz na kilka miesięcy przez kilka dni? Nic. Może ich jedynie pchnąć do przodu, zmotywować i pokazać, że Ci ludzie po drugiej stronie boiska to właśnie tylko ludzie, tacy sami jak my. Mają ręce, nogi, jedni biegają szybciej, inni wolniej. Jedni mają w głowach więcej oleju, inni mniej. Wszystko się równoważy i wszystko jest możliwe. Należy jedynie uwierzyć, przyjąć postawę odpowiednią do danego rywala i spróbować. Lecz nie próbować jak to kazał Krystianowi Bielikowi przy wejściu na boisko w jednym ze spotkań Jerzy Brzęczek, bojaźliwie, tylko na równych zasadach, z wiedzą, co kto ma robić, a to w Polakach zbudować może właśnie Pan selekcjoner Sousa.

Foto: bobfm.co.uk

Człowiek z innego kraju, o innej mentalności, który nie ma żadnych układów z piłkarzami, dużej większości z nich nawet przed objęciem posady w PZPN nie widział na oczy i możemy mieć pewność, że w meczu wystąpią najlepsi z najlepszych, a nie Ci fajni, uprzejmi, albo nadający się do danej grupki w kadrze. Sousa nie tworzy grupek, on tworzy jedną wielką grupę, która – mam nadzieję, skoczy do gardeł przeciwnikowi, gdy ten ruszy do któregoś z naszych kadrowiczów lub ostro go potraktuje. Bo o taki team spirit właśnie w reprezentacji chodzi.

Przed nami prawdziwe piłkarskie święto. Jestem pewien, że wraz z rozpoczęciem spotkania ze Słowacją w każdym z nas będzie lekka nadzieja na coś więcej niż wyjście z grupy, 1/8 finału, potem ćwierćfinał…

Do boju Polsko!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!