Fot. marca.com

„Gdy emocje już opadną – jak po wielkiej bitwie kurz. Gdy nie można mocą żadną – wykrzyczanych cofnąć słów…”

Któż z nas nie zna tych słów – jest to oczywiście fragment piosenki zespołu Perfect o tytule – o zgrozo – „Niepokonani”. Kurz opadł, emocje też. Warto może zatem spojrzeć na występ Polaków „na chłodno”?

 

Od początku Euro 2020 można było odnieść wrażenie, że jest to turniej inny niż zwykle. Więcej miast – gospodarzy, więcej krajów, więcej podróżowania. Gdy dodamy do tego jeszcze wszechobecną pandemię Covid-19 oraz przesunięcie, w związku z tym, turnieju o rok – mamy już niezły galimatias w głowie. A to dopiero początek…

Jerzy Brzęczek, który wprowadził nas na ten turniej (w jakim stylu wprowadził w takim wprowadził, ale mu się to udało i trzeba oddać cesarzowi co cesarskie), został odwołany z funkcji selekcjonera w styczniu 2021 roku. Nie mnie oceniać powody odwołania – od tego są historycy, statystycy, czy użytkownicy twittera (którzy wszystko wiedzą najlepiej). Dla mnie liczą się fakty. A te są… dziwne. W styczniu selekcjonerem został Paolo Sousa, niegdyś piłkarz między innymi uwielbianego przeze mnie Juventusu Turyn. Gracz bardzo dobry, nie rzekłbym że wybitny, ale jego zatrudnienie można było porównywać z transferem Daniela Ljuboji do Legii – SZOK!

Trochę to wszystko trwało, ale w końcu atmosfera wokół kadry się uspokoiła, rozgrywki ligowe dobiegły końca i zaczęło się zgrupowanie przed Euro. Jakież to wieści mieliśmy na początek? Brak Szymańskiego, Grosickiego oraz urazy Milika i Piątka dawały obraz, który niektórzy próbowali zakłamywać. Sam osobiście cieszyłem się z piłkarzy takich jak Świerczok pamiętając poprzednie turnieje (Bosacki czy Kurzawa…)

No i się zaczęło…

Pierwszy mecz bardzo słaby w naszym wykonaniu, po którym postawiliśmy się bardzo mocno pod ścianą. Mogło nas de facto uratować tylko coś z kategorii cudu. Gdy przyszedł remis z Hiszpanią – wszyscy zgodnie stwierdzili, że piłkarze zasłużyli sobie na szacunek bo grali z renomowanym rywalem jak równy z równym, urwali punkt „potędze” – niektórzy szli o krok dalej i porównywali to słynne 1:1 ze „zwycięskim remisem na Wembley”. Meczu ze Szwecją szkoda – brakło dobrego początku, trochę boiskowego cwaniactwa i jednak odrobiny szczęścia (1000 na 1000 główek Lewy pakuje do bramki. Tu po prostu brakło „tego czegoś”.

Pytanie dnia jest inne: czy Polska, po pokonaniu Słowacji, potrafiłaby się AŻ TAK zmobilizować na Hiszpanię? W rzeczywistości musieli postawić na szali wszystko, bo wracaliby do domu jako przegrani. Zagrali va banque i to się opłaciło. Tylko pytanie, czy po wygranej w pierwszym meczu zagraliby równie ambitnie? Nie odstawialiby nogi tak samo jak to robili? Nie do końca jestem pewny odpowiedzi na to pytanie.

Szukając winnych

 

Jak kraj długi i szeroki rozgorzała dyskusja „kto jest winny fatalnego występu reprezentacji na Euro”. Niektórzy szli o krok dalej i chcieli by „odebrać wynagrodzenie piłkarzom za fatalny występ na Euro”. Spirala nienawiści i hejtu zaczęła się nakręcać.

Spójrzmy prawdzie w oczy: za wyjątkiem Euro 2016 wszystkie turnieje w XXI wieku, o ile się do nich kwalifikujemy, kończymy na fazie grupowej. Na boiskach we Francji pięć lat temu mieliśmy ogromną ilość szczęścia (zwycięstwo 1:0 z Irlandią Północną [litości…] i 1:0 z załamaną Ukrainą).

Zaakceptować rzeczywistość

Może, po prostu, to jest nasze miejsce w szeregu? Może jesteśmy typową drużyną kwalifikującą? Na turnieje się kwalifikujemy (z mniejszymi lub większymi problemami), ale… może tylko na tyle nas stać? Być wśród 32. najlepszych drużyn na Świecie to już jest zaszczyt. Być wśród 24. najlepszych w Europie to też powód raczej do dumy niż wstydu. Nie jesteśmy piłkarską potęgą, jak mogłoby się wydawać. Wybitne jednostki nie zrobią wielkiej rzeczy z niczego. Sam Robert Lewandowski nie wygra nam meczu, jeżeli nie będzie dostawać dobrych piłek. Jak nie dostaje to cofa się do środka boiska by piłkę rozegrać, wówczas najchętniej zagrałby sam do siebie, ale niestety nie może…

Wśród wielu ekspertów pojawiają się tezy, że Wojciech Szczęsny nie jest bramkarzem na miarę reprezentacji. Może faktycznie pierwsze mecze w wielkich turniejach ma z gatunku słabszych, ale to wcale nie jest powiedziane, że Łukasz Fabiański, Bartłomiej Drągowski czy ktokolwiek inny spisałby się lepiej.

Nie tak dawno mieliśmy sympatycznego holenderskiego szkoleniowca Leo Beenhakkera, który bardzo mocno interesował się piłkarzami z naszej rodzimej piłki (pamiętacie Matusiaka? Lisowskiego? To wszystko „wynalazki” Leo). Sousa znalazł Kozłowskiego, powołał Modera i Świerczoka pokazując, że nie zamyka się na konkretne nazwiska, i za to też mu chwała.

Ciekawy jestem, czy ktoś zwrócił uwagę na brak „balonika” przed Euro? Przecież nie było żadnej promocji „jak nasi wejdą do półfinału to oddamy kasę za telewizor” ani nic takiego. Totalizator rozdał milion flag. Tyskie zrobiło też kampanię z flagami – i de facto tyle. Na palcach jednej, może dwóch rąk można było policzyć samochody z biało – czerwonymi chorągiewkami. Ludzi chodzących w koszulkach też.

Myśleć optymistycznie

Euro 2020, jakkolwiek to zabrzmi, było dla nas inne niż inne. Ale nie ma co załamywać rąk, bo nasza reprezentacja ma możliwość rozegrać mecze wybitne. Na to, co by nie mówić, składa się wiele czynników, a ich po prostu zabrakło na boisku w Sankt Petersburgu. Niemniej jednak warto wziąć pod uwagę to, że jesteśmy drużyną tylko i wyłącznie kwalifikującą się do turnieju – i tyle.

Szwedzi w kilku poprzednich edycjach nie potrafili wyjść z grupy. W tym roku wyszli. Oby nas spotkał ten sam los.

Rozpocząłem cytatem to i cytatem zakończę. Na stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie, gdzie na co dzień swoje mecze rozgrywa warszawska Legia jest cytat Marszałka Józefa Piłsudskiego: „Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska„. Chciałbym, by kiedyś naszą dumą były zwycięstwa z rywalami, ale by po nich nie ulegać, tylko iść dalej. Wówczas zobaczymy na co w rzeczywistości stać reprezentację Polski.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!