foto: PGNiG Superliga

W niedzielnym pakiecie 21. serii PGNiG Superligi bezwzględny prymat potwierdziło Łomża Vive Kielce, bez trudu zwyciężając Torus Wybrzeże Gdańsk. Punkt faworytowi uszczknął MMTS Kwidzyn, który dopiero w rzutach karnych ustąpił Azotom Puławy. Górnik Zabrze wysoko prowadził z Zagłębiem Lubin do przerwy, lecz niewiele brakło, by zanotował straty.

Kielecką Hal e Legionów dziś odwiedziły cztery dobrze znane kibicom Mistrzów Polski postaci – Mateusz Jachlewski (najdłuższy stażem zawodnik drużyny Łomża Vive Kielce – aż 15 lat w naszych barwach!), Miłosz Wałach, Piotr Papaj oraz Mariusz Jurkiewicz, który grę trzech poprzednich prowadził zza linii bocznej boiska. Wszyscy zostali ciepło powitani przez publiczność zgromadzoną na trybunach i dopingowani byli także podczas samego spotkania – kibice skandowali ich nazwiska w trakcie gry.

Miłosz zaznaczył swoją obecność na boisku dość szybko, broniąc rzuty Uladzislaua Kulesha i Artsema Karaleka. Po stronie gospodarzy Mateusz Kornecki na skuteczną interwencję potrzebował ponad dziesięć minut, ale gdy już obronił rzut Patryka Pieczonki, zrobił to widowiskowo, powstrzymując go z sześciu metrów wysoko uniesioną prawą nogą. Na tablicy wyników był remis 7:7.

Paweł Paczkowski, który dopiero co dołączył do zespołu na skutek rozwiązania kontraktu z Mieszkowem Brześć, w ataku grał na prawym skrzydle, do obrony zaś wracał na pozycję numer 2, podczas gdy na skraj boiska wędrował Alex Dujshebaev. „Paczas”, jak na skrzydłowego przystało, czujnie wybiegał do kontry i szybko zdobył w ten sposób dwie bramki. Środkiem kieleckiej defensywy kierowali Artsem Karalek i Daniel Dujshebaev, który z kolei do ataku zmieniał się z Cezarym Surgielem.

W trakcie gry na parkiecie pojawili się Arkadiusz Moryto, Nicolas Tournat, Szymon Sićko, Michał Olejniczak, Faruk Yusuf, Hauku Thrastarson i Dylan Nahi. Z pierwszej siódemki na boisku pozostał jedynie Mateusz Kornecki. Kielczanie zaczęli nieznacznie prowadzić, 14:11. Drużyna Mariusza Jurkiewicza, prowadzona ze środka rozegrania przez Mateusza Jachlewskiego cały czas trzymała się blisko. Najwięcej trafień odnotowywali boczni rozgrywający – Jakub Powarzyński i Patryk Pieczonka. Szkoleniowiec gdańszczan czuwał – gdy tyko gra minimalnie nie układała się po jego myśli, Mariusz Jurkiewicz brał czas. Po pierwszej połowie prowadziliśmy 18:15.

Tuż po powrocie na parkiet kielczanie szybko odjechali rywalom. W bramce dobrze bronił Andreas Wolff, a w ataku swoje możliwości pokazywali Artsem Karalek, Uladzislau Kulesh, Alex Dujshebaev. Z zaledwie trzech bramek przewagi zrobiło się dziesięć – po trzynastu minutach drugiej części gry prowadziliśmy 28:18, a po kolejnych dziesięciu jeszcze więcej – 36:22. Kielczanie, w tradycyjny dla siebie sposób nie dali gościom szans i pewnie wygrali 39:25.

Łomża Vive Kielce – Torus Wybrzeże Gdańsk 39:25 (18:15)

MVP: Piotr Papaj.

Łomża Vive Kielce: Kornecki, Wolff – Olejniczak, Sićko, A. Dujshebaev, Tournat, Yusuf, Karacić, Kulesh, Moryto, D. Dujshebaev, Thrastarson, Surgiel, Paczkowski, Karalek, Nahi

Torus Wybrzeże Gdańsk: Wałach, Chmieliński – Stojek, Powarzyński, Pieczonka, Doroshchuk, Jachlewski, Sulej, Kosmala, Papaj, Tomczak, Turchenko, Woźniak

 

Kwidzynianie byli bliscy sprawienia niespodzianki i odprawienia z kwitkiem brązowych medalistów mistrzostw Polski. Po emocjonującej końcówce i serii rzutów karnych gospodarze musieli jednak uznać wyższość Azotów Puławy. O zwycięstwie gości zdecydowała seria rzutów karnych, a właściwie nieskuteczny rzut Nikodema Kutyły.

Mecz rozpoczął się od mocnego otwarcia Azotów Puławy, które po trafieniach Andrii Akimienki oraz Aliaksandra Bachki wyszło na prowadzenie 3:0. Kwidzynianie swoją pierwszą bramkę zdobyli dopiero w 4 minucie gry, za sprawą Alana Guziewicza. Minutę później po golu Kacpra Majewskiego gospodarze zbliżyli się natomiast na jedną bramkę (3:4) i wydawało się, że MMTS znalazł swój patent na puławian. Niestety była to jedynie chwilowa przerwa w dominacji gości. W kolejnych minutach Azoty zdobyły 6 bramek przy zaledwie jednym trafieniu Kwidzyna (Jędrzej Zieniewicz) i po 14 minutach gry czerwono-czarni przegrywali z Puławami 4:10. Wówczas gospodarze nieco się przełamali i po golach Jędrzeja Zieniewicza, Kamila Kriegera oraz Kacpra Majewskiego, zmniejszyli istniejące straty do 3 bramek – 7:10. Jak się okazało trzybramkowa różnica między zespołami utrzymała się już do końca pierwszej połowy tego spotkania.

Po wznowieniu gry świetnie bronił Mateusz Zembrzycki, co pomogło puławianom w powiększaniu wypracowanej przewagi. W 40 minucie gry, po trafieniach Michała Jureckiego i Antoniego Łangowskiego goście prowadzili już 6 bramkami – 21:15. Kwidzynianie poprawili jednak swoją grę w defensywie, wykorzystując błędy zespołu gości. W efekcie przez kwadrans MMTS rzucił 9 bramek przy zaledwie dwóch trafieniach Puław. W efekcie kwidzynianie nie tylko odrobili straty, ale w 54 minucie wyszli na prowadzenie 24:23. Minutę później wyrównał Piotr Jaroszewicz, a jak się później okazało, remis padł w regulaminowym czasie gry. W ostatnich sekundach szansę na zdobycie zwycięskiej bramki miał Bartosz Nastaj, ale rzucił obok bramki. O zwycięstwie w meczu MMTS – Azoty decydowały zatem rzuty karne. Po pierwszej serii 5 skutecznych rzutów z 7 metra sytuacja pozostała nierozstrzygnięta. Następnie bramkarza MMTS pokonał Andrii Akimienko, po czym do piłki podszedł Nikodem Kutyła. Etatowy wykonawca rzutów karnych w kwidzyńskim zespole nie zdołał jednak pokonać Mateusza Zembrzyckiego i ze zwycięstwa oraz 2 punktów cieszyli się puławianie.

MMTS Kwidzyn – Azoty Puławy 26:26 (13:16) k. 5:6

MMTS: Szczecina, Dudek – Kornecki 1, Grzenkowicz 2, Orzechowski, Krieger 2, Peret 1, Zieniewicz 2, Kutyła 3, Majewski 3, Guziewicz 2, Ossowski 2, Nastaj 3, Szyszko 3, Landzwojczak 1, Jankowski 1.

Azoty: Bogdanov, Zembrzycki – Akimenko 6, Zivković 1, Łangowski 3, Podsiadło, Bachko 3, Przybylski 3, Jurecki 3, Rogulski 3, Dawydzik 2, Jarosiewicz 2.

 

W Zabrzu spodziewano się łatwego zwycięstwa Górnika z Zagłębiem Lubin. Jednak trójkolorowi musieli poradzić sobie bez Łukasza Gogoli, który na jednym z ostatnich przedmeczowych treningów doznał kontuzji kciuka. Jego obowiązki kreowania ofensywy przejął Paweł Krawczyk, który cierpliwie po każdej akcji wysłuchiwał komentarzy i rad  Marcina Lijewskiego, ale także swojego starszego, kontuzjowanego kolegi, który zbiegał z trybun co kilkanaście minut. Zabrzanie szybko weszli w mecz i wyszli na prowadzenie 2:0. Goście jednak prędko odrobili te straty i zaczęła się ostra wymiana trafień, w poszukiwaniu przewagi. Wreszcie po 13 minutach spotkania Trójkolorowi po trafieniu z linii 6. metra w wykonaniu Michała Adamuszka wyszli na prowadzenie 8:5. To wystarczyło, by o czas poprosił szkoleniowiec lubinian, Jarosław Hipner. Drugi bieg włączył Stanisław Gębala, który po nieco ponad kwadransie na koncie miał już cztery trafienia, bezbłędnie pokonując zabrzańskich golkiperów. Goście upatrywali też swoich szans w szybkich wznowieniach, gdy w zespole Górnika dochodziło do zmian. Ale to zabrzanie stali lepiej w obronie i budowali sobie okazje do kontr. Na 9 minut przed końcem pierwszej połowy prowadzili 13:8. Lubinianie wykorzystywali swoje okazje i próbowali jeszcze zawalczyć o korzystniejszy rezultat w tej części gry, ale ewidentnie to zabrzanie – mimo swoich słabości – byli na fali i trafiali seriami. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 19:12.

Po gwizdku na początek drugiej części spotkania z łatwością można było dostrzec poprawę defensywy gości. Lubinianie uaktywnili “dwójki”, które mocno komplikowały życie bocznym rozgrywającym zabrzan. Długo jednak musieliśmy czekać na pierwszą bramkę w drugiej połowie. Zdobył ją po trzech minutach od pierwszego gwizdka Jakub Moryń, rzutem  z trzydziestu metrów do pustej bramki. A chwilę później zrobiło się gorąco, bo do ostrego starcia doszło pomiędzy Moryniem a Ilchenką. Awantura przyniosła nie tylko wykluczenie dla faulującego Morynia, ale także awanturującego się obrotowego zabrzan. Osłabienie lepiej wykorzystali goście. Choć Górnik dalej znacznie prowadził, to przewaga zaczęła się stopniowo kurczyć. Znów mściła się przerwa, po której zabrzanie już jesienią długo szukali właściwej koncentracji. Swoje dołożył także Marcin Schodowski w bramce gości, który w pierwszej połowie dopiero się rozgrzewał, a w kolejnej zaczął z łatwością odczytywać intencje rywali. Dwa razy odbił próby Rutkowskiego, przestraszył Dudkowskiego na skrzydle i walnie przyczynił się do tego, że Zagłębie przegrywało już tylko dwoma trafieniami. Wreszcie impas strzelecki zabrzan przełamał Dawid Molski, sprytnie wplątując się w całkowicie wolne od lubińskich obrońców miejsce na szóstym metrze. Ale tego było za mało, bo w 44. minucie goście doszli Górnika już tylko na jedno trafienie, gdy Jakub Bogacz trafił wykańczając kontrę. I mimo czasu, o który poprosił trener Lijewski, skrzydłowy Zagłębia chwilę później zdobył wyrównanie. Zabrzanie długo pracowali, by znów odbudować choć szczątkowe prowadzenie. Gdy wyszli na dwie bramki, znów docisnął Gębala pięknym trafieniem na kontakt.  Wreszcie w kluczowy momencie na kilkadziesiat sekund przed końcem wpierw popisał się Skrzyniarz w bramce, po chwili świetnie trafił Krawczyk i kolejne trafienie dołożył Ivanytsia. I choć rywale wykorzystali jeszcze rzut karny, to Górnik po nerwowej drugiej połowie mógł cieszyć się z kompletu punktów.

Górnik Zabrze – MKS Zagłębie Lubin 29:27 (19:12)

MVP: Stanisław Gębala

Górnik: Kazimier, Skrzyniarz – Molski 2, Łyżwa 5, Artemenko 2, Krawczyk 4, Ivanytsia 5, Dudkowski 2, Kaczor, Adamuszek 1, Ilchenko 2, Rutkowski, Przytuła 6. Trener: Marcin Lijewski

Kary: 4 minuty (Ilchenko, Przytułą)

Karne: 2/2

Zagłębie: Bartosik, Schodowski – Stankiewicz, Moryń 2, Gębala 10, Bartosik, Sroczyk 4, Pietruszko, Marciniak 2, Hajnos 2, Bogacz 2, Drozdalski 1, Adamski,  Bekisz, Chychykalo 4. Trener: Jarosław Hipner

Kary: 6 minut (Moryń, Gębala, Chychykalo)

Karne: 2/2

Źródło: Biuro prasowe PGNiG Superliga

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!