Siatkówka to od pewnego, dłuższego czasu nasz sport narodowy. Komu w Polsce i za granicą mało było dowodów związanych z występami w ostatnich kilkunastu latach męskiej reprezentacji, ten musiał być zaskoczony skalą zainteresowania mundialem pań, którego polska część zakończona została wczoraj. Jednego dnia zabrakło, a właściwie jednej wygranej akcji superstarcia z Serbią, by Panie znad Wisły, którym nie dawano większych szans na walkę z najlepszymi, zagrały w Gliwicach do samego końca, wieńcząc ten udany mundial miejscem w strefie medalowej. O medale nie zagramy, ale cenimy to co się wydarzyło, jak nigdy dotąd !

Lata poprzedzające fantastyczne mistrzostwa, których współorganizatorem były trzy polskie miasta, były chude by nie powiedzieć beznadziejne. Fani polskiej siatkówki w wydaniu kobiecym zamiast pozytywnie ekscytować się występami reprezentacji, zagryzali wargi ze złości, na ochłodę cofając się do mistrzostw Europy z 2003 oraz 2005 roku, kiedy w cuglach pod wodzą nieodżałowanego trenera Andrzeja Niemczyka zdobywaliśmy złote medale. Wydawało się, że wielkie sukcesy tamtych lat Glinki, Skowrońskiej i koleżanek popchną do sukcesów zawodniczki młodszej generacji. Poniekąd na brak talentów i szeroko pojętego potencjału siatkarskiego nie mogliśmy narzekać i takowych na pewno wśród naszych dam nie brakowało. Gdy „złotka” dwukrotnie okazywały się najlepsze na Starym Kontynencie, Magda Stysiak była kilkuletnim dzieckiem, a Joanna Wołosz uczennicą szkoły podstawowej. Dziś obie brylują w najlepszej na świecie lidze włoskiej. Pierwsza z nich mimo młodego wieku będzie aspirować do roli najlepszej atakującej na globie, druga to prawdziwa profesor prowadzenia gry. Poza nimi nie brakuje w Polsce siatkarek na tych dwóch, a także na wszystkich innych pozycjach mających „papiery” na grę na wysokim poziomie.  I nie brakowało wcześniej. Dość dobrze działające kluby, przyzwoita rodzima myśl szkoleniowa, zatrudniani zagraniczni szkoleniowcy z wysokiej półki, relatywnie mocna liga pozwala się rozwijać nawet tym zawodniczkom, które chcą kontynuować karierę bez zagranicznych aspiracji.

Mimo to na wiele lat w polskiej żeńskiej siatkówce coś się zacięło. Ostatni sukces, na domiar przyjęty z powszechnym brakiem satysfakcji dotyczył występów polskiej reprezentacji na mistrzostwach świata 12 lat temu, kiedy pod wodzą Jerzego Matlaka skończyło się 9. pozycją. Potem już o jakiekolwiek chwile chwały było trudno, wręcz stały się one niemożliwością. Powołanie na stanowisko selekcjonera Jacka Nawrockiego kontrowersji nie budziło, ale sposób prowadzenia kadry, przekładający się na fatalne rezultaty już tak. Kaleczyliśmy coś tam w Lidze Narodów, odpadaliśmy w ważnych grach rangi mistrzostw Europy, eliminacji mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Reprezentacyjny marazm mniej więcej w połowie „działalności” poprzedniego selekcjonera spróbowały przeciąć same siatkarki, których wynikiem bunt był list do siatkarskiej centrali. Ta nawet udawała że dużo słucha, jednak w rzeczywistości pozostawała głucha. Zamiast zdecydowanych posunięć i oczyszczenia atmosfery, szły działania przeciwstawne. W kolejnych pojedynkach o dużą stawkę zaczęło brakować nie tylko pierwszej „szóstki” z prawdziwego zdarzenia, na jaką Biało-Czerwoną reprezentację było stać, ale już też optymalnego „kwadratu”. Ileż to razy w decydujących chwilach zmagań aż się prosiło, by Wołosz lub Kowalewska zagrały gdzieś na skrzydło, a stamtąd uderzyła Zaroślińska-Król, a może Mędrzyk. Nie dało się. Problem był w tym, że żadnej z nich… nie było w kadrze !

7-letni czas to dla sfrustrowanego kibica szmat czasu. Jednak dla zawodniczek grających na wysokim poziomie to nawet cała reprezentacyjna kariera ! I ten czas dla nobilitacji zawodniczek, dla rozwoju żeńskiej siatkówki, wreszcie dla reprezentacji nie dało się dobrze wykorzystać. Nie owijając w bawełnę – czas był zmarnowany.

Kręta i dziurawa droga po rozum do głowy nie miałaby prędko swojego końca, gdyby nie koniec minionej kadencji siatkarskiej centrali. Prezes Sebastian Świderski w styczniu tego roku ogłosił Stefano Lavariniego szkoleniowcem kadry. Czasu na przygotowanie do czempionatu było niewiele, gdyż w zasadzie Włoch mógł się zająć naszymi reprezentantkami w maju. Z urazem zmagała się Magda Stysiak, która z opóźnieniem dołączyła do treningów z drużyną. Wkrótce okazało się, że w trakcie tych mistrzostw z powodów zdrowotnych nie będzie można skorzystać z młodej, utalentowanej przyjmującej Martyny Czyrniańskiej oraz grającej na podobnej pozycji Martyny Łukasik. Uwzględniając jeszcze, że po długiej rehabilitacji formę będzie dopiero budować Marta Krajewska, sytuacja nowego szkoleniowca była nie do pozazdroszczenia. Włoski trener znalazł jednak w ciągu tych pięciu miesięcy wspólny język z zawodniczkami, polskie panie podkreślały na każdym kroku świetną atmosferę w zespole i to przyniosło piorunujący efekt. Polskie areny rosły w widownię z każdym meczem reprezentacji Polski. Począwszy od ostatniego spotkania z Turcją w Gdańsku, na każdym kolejnym meczu w Łodzi, a potem w Gliwicach trybuny naszych pięknych hal wypełniały się po brzegi żywiołowo dopingującą publicznością. Siatkarski odwdzięczały się swoim rodakom na trybunach jak tylko mogły – koncentracją w grze, jakością i walką o każdą piłkę. I jak widać było wielokrotnie – do ostatniego tchu. Ponura rzeczywistość kobiecej siatkówki z każdym meczem nabierała kolorów. Kapitalna organizacja, świetnie przygotowane spektakle plus fani przecierający oczy ze zdumienie, że bez straty seta można wygrać z mistrzyniami olimpijskimi USA oraz do ostatniej piłki można walczyć o strącenie z tronu mistrzyń świata – Serbii, która niewykluczone, że dzięki minimalnej wygranej z Polską trofeum obroni. Polski zrobiły furorę, Polki swoją postawą zaskarbiły sobie sympatię kibiców, moda na żeńską siatkówkę w naszym kraju została błyskawicznie odbudowana. Jeszcze na początku roku panował gęsty mrok żeńskiej siatkówki, a tymi mistrzostwami wygraliśmy siódme miejsce na świecie, powtarzając wyczyn w postaci pierwszej „ósemki” po 60 latach !

Stefano Lavarini i jego dziewczyny z bólem przyjęły wynik konfrontacji z Serbkami, bo faktycznie było blisko. To w żadnym wypadku nie jest to koniec – epokowy sukces to najprawdopodobniej przedsmak tego co nas czeka. Za rok mistrzostwa Europy, w kolejnym olimpiada. Profesjonalizm w sporcie to podstawa. Mamy trenera, mamy kawał drużyny z charakterem. Jeśli tylko kurs będzie kontynuowany, drżyjcie przed nami Serbio, USA, Włochy, Brazylio i właściwie cała reszto. Mrok już za nami, teraz chcemy cieszyć wzrok biało-czerwonym blaskiem !

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!