Foto: Patryk Górecki

Afera premiowa wróciła, nie pomógł przykryć jej wybór nowego selekcjonera, jego powołania, problemy techniczne ze Stadionem Narodowym ani forma piłkarska zawodników. Niedawny wywiad Łukasza Skorupskiego nie tyle rzucił nowe światło na całą sytuację, ale wzniecił ogień. Ogień, który podpalił lont albo i stos. Wszystko zaczęło się na Mundialu i zgodnie ze słowami piosenki wykonywanej przed laty przez Bohdana Łazukę, miała być to „tajemnica Mundialu”.

Mistrzostwa Świata w piłce nożnej od zawsze były wielkim widowiskiem, wspaniałym pełnym emocji spektaklem, gdzie spotykają się najlepsi z najlepszych. To turniej, który w jeden miesiąc potrafi zrobić ze średniego piłkarza- bohatera na wieki. Jak żadne inne rozgrywki na piedestał, oprócz zwycięzców, mogą wynieść drużyny, które nie zdobyły medalu, jednak pamięta się je przez lata. Do dziś na myśl o Mistrzostwach w Brazylii wspomina się świetną Kolumbię ze wschodzącą gwiazdą Jamesem Rodriguezem. Jeśli cofniemy się do czempionatu w 1994 r, mamy zjawiskową Bułgarię ze Stoiczkowem na czele. Te drużyny zdobyły serca kibiców, zachwyt komentatorów i wieczną chwałę w historii piłki.

Mundial w Katarze był wielopoziomową pomyłką, rozgrywany w kraju zupełnie niepiłkarskim. W trakcie sezonu, a nie po, do tego zimą. Świat przymykał oko na skandaliczne warunki pracowników budujących stadiony. Na jawną korupcję przy procedurze przyznawania imprezy też potupano ze złości, ale na ten moment wszystko odbyło się tak, jak chcieli Katarczycy.  Jeśli ktoś jeszcze sądzi, że w sporcie dziś, a może i wcześniej, tylko na mniejszą skalę, nie rządzi kasa, to albo jest dzieckiem albo zwyczajnie „palantem”. Przepraszam za słownictwo, ale to i tak jedno z tych łagodniejszych określeń.

Tak się jakoś złożyło, że w Katarze grali i nasi chłopcy. Po raz pierwszy od 36 lat udało się wyjść z grupy. Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwał, że przywiozą z tej imprezy medal. Trochę paradoks. Bo, jak to tak? Prawie 40 milionowy kraj, gdzie piłka nożna jest sportem narodowym i nie oczekiwać wyników? Z drugiej strony pamiętać trzeba o tym, iż reprezentacja tego samego kraju, ponad ćwierć wieku albo nie potrafi na mistrzostwa awansować albo kompromitowała się w rozgrywkach grupowych. Piłka w wydaniu klubowym prawie tyle samo lat czekała na występ jej przedstawiciela w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Tak więc, odpowiadam- tak, mogliśmy nie mieć tak wygórowanych oczekiwań. Chcieliśmy jedynie przyzwoitości. Tliło się w wielu głowach żeby reprezentacja spróbowała zrobić zamieszanie. Pokazać jakość, zawziętość, polot.

Mówiąc eufemistycznie, nie udało się. Najpierw rozgrywamy meczopodobny twór przeciwko Meksykowi, wygrana z Arabią Saudyjską, porażka z Argentyną, którą akceptowaliśmy już chwilę po losowaniu.  Przy tej Argentynie trzeba się zatrzymać na moment- chodzą plotki, że któryś z naszych zawodników prosił, żeby nam już więcej nie strzelali,  bo odpadniemy z turnieju. Plotka, sytuacja zmyślona? Jeśli znalazłyby się na to dowody, to drużynę należałby przepędzić na siedem wiatrów. Na koniec jakże nam dobrze znana honorowa porażka z Francją. Po meczu, za który nie trzeba się wstydzić, gdzie sytuacja Zielińskiego z pierwszej połowy przez następne kilkanaście lat może być przywoływana podczas nocnych Polaków rozmów „a co by było gdyby?”.

Kazik Staszewski śpiewał, że „gdyby to najczęstsze słowo polskie”. Zgodzę się z nim. Gdyby… Gdyby nie ta cholerna premia! Jak szybko człowiek przyzwyczaił się do kompromitacji na boisku, tak musiał szybko adoptować się do nowego stanu faktycznego, kiedy to zawodnicy mieli się kłócić o premię za awans z grupy. Pomyślałem wtedy, że idealnie wstrzelili się w klimat tych osobliwych mistrzostw. Tu „kasa” na łapówki, na budowę stadionów, brak „kasy” dla robotników i na końcu my- „kasa” za awans. Żeby się tam chłopaki na imprezie napili, ktoś zwymiotował do basenu albo rozwalił hotelowy bar. Myślę, że afera żyła by ze 3 dni, Internet zalałaby fala memów i wrócilibyśmy do życia codziennego. Nasi jednak znów górą. Obrzydliwe to wszystko. Nawet, jak na standardy ogólnoświatowe. Jednak dałoby się to uratować: wychodzą liderzy tej drużyny, wyjaśniają temat i sprawa załatwiona. Zamiast nich tłumaczyć się musiał trener, którego już nie ma. Wszyscy, zgodnie z ustaleniami, milczeli. Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że stali się niewidoczni tak samo jak na boisku. Dopiero po trzech miesiącach, na moment przed startem eliminacji do Mistrzostw Europy, Łukasz Skorupski postanowił najwidoczniej odpalić bombę. Potwierdził wiele rzeczy z tych, o których spekulowała prasa.  I znów, jeśli byłbym złośliwy napisałbym coś w stylu; gdybyście panowie takie akcje potrafili przeprowadzać na boisku… ja taki nie jestem. Przecież mnie znacie.  Idźmy dalej, pierwszy dzień zgrupowania, pierwsza konferencja prasowa i kto się na niej pojawia? Debiutant, człowiek, który z sytuacją z premiami nie ma nic wspólnego. Był już kiedyś kucharz na konferencji, teraz w rolę kucharza nasza kadra ubrała niewinnego chłopaka. Tak się zastanawiam, co on mógł sobie pomyśleć? Nowy w drużynie i na dzień dobry idzie na konferencje, na której wszyscy oczekiwali możliwości zadania tych trudnych pytań. Tylko, że tu potrzebny byłby jakikolwiek uczestnik wydarzeń z grudnia. Rozumiem go, że nie sprzeciwił się temu pomysłowi. W końcu goni za marzeniami, znalazł się na liście powołanych, a z innej strony dostał liścia na dzień dobry od starszych kolegów-młody idź tam pogadaj do mikrofonu, my się trochę cykamy. Ciekaw jestem, co by było gdyby w sytuacji Bena Ledermana z dziś znalazł się ktoś pokroju Wojciecha Kowalczyka albo Grzegorza Szamotulskiego? Może mielibyśmy jeszcze ciekawiej? Zachowaliście się jak dzieci drodzy panowie. Jak się temat przemilczy to on nie zniknie, nawet jeśli będziecie zastrzegać przed wywiadem, jak Kamil Grosicki, że o sprawie katarskiej premii nie będziecie mówić nic. Słabe to wszystko, dookoła Reprezentacji wylana jest żółć. Obrzydziliście mi kadrę. W czasach, gdy honor znaczył dużo więcej niż dziś, wybitny piłkarz, Henryk Reyman mówił do swoich kolegów „nie dopuście do tego aby ludzie uznali was za niegodnych podania ręki…” Warto zastanowić się głębiej nad sensem tych słów.

Może trochę o stronie czysto sportowej? W sumie można, czemu nie. Chciałbym, żeby po tych dwóch meczach z Czechami i Albanią naszymi najlepszymi zawodnikami nie byli bramkarz i ten zawodnik, który akurat na boisku się nie znalazł. Liczę też na Piotra Zielińskiego, w tym sezonie wszystko wskazuje na to, że „coś mu w głowie przeskoczyło”. Z klubem pędzi po mistrzostwo Włoch, w kadrze ostatnio też daje pozytywne symptomy zwyżki formy. Ciekawi mnie, jak będziemy wyglądać w obronie, skoro Kiwior nie gra, Bednarek dochodzi do formy, plus nie wiadomo jak z jego kontuzją odniesioną w ostatnim meczu ligowym, awaryjnie do kadry dokooptowany został Salamon i patrząc na jego ostatnie tygodnie może się okazać jokerem. Największym zaskoczeniem jest dla mnie brak Dawida Kownackiego. Patrząc na formę wydawał się pewniakiem do powołania, a tu niespodzianka. Jednak to trenerowi ma się zgadzać anturaż osobowy do tego misternego planu, jakim jest sześć punktów w nadchodzących meczach. Ja z pozycji kanapy będę rozliczał już po wszystkim. Ogólnie Panie Santos nie zazdroszczę, obrona zdziesiątkowana przez kontuzję albo przyspawana do ławki rezerwowych. Jak to będzie wyglądało w piątek? Miałbym w sobie więcej entuzjazmu przed tym meczem, wszak te eliminacje mogą być przedsionkiem do „last dance” na Mistrzostwach dla Lewandowskiego, Glika, Szczęsnego, ale jak nigdy jest mi to strasznie wszystko jedno. Coś wam panowie piłkarze na pewno wyszło, zniechęcić do siebie tak wielu kibiców, którzy byli w stanie wybaczyć największe porażki, jest niebywałą sztuka. Szkoda, że nie odbywają się mistrzostwa w żenadzie, bo mielibyśmy spore szanse.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!