JEREMIAH MARTIN fot. Karol Makowski polski-sport.com

Fatalne trzy kwarty w wykonaniu legionistów i pogoń do ostatnich sekund w czwartej odsłonie. Wielkie emocje w Warszawie z happy endem dla mistrzów Polski. Śląsk trzeci raz pokonuje Legię i melduje się w finale Energa Basket Ligi.

 

Legia podeszła do tego jak do meczu o życie. Od razu w obronie skupiali się na Jermiah Martinie. Śląsk też nie zapominał o Vinalesie i Leslie. Swoje chciał grać za to Holman. Mecz zaczął się od prowadzenie 4:0 dla Legii, ale mistrzowie Polski szybko odpowiedzieli 11:0 za sprawą świetnego przejścia z ataku do ataku i celnym trójkom Bibbsa, Ramljaka i Kolendy. W połowie kwarty Śląsk uciekał nawet na osiem oczek po kolejnym dystansowym trafieniu Justina Bibbsa. Trener wrocławian wpuścił dwóch innych zawodników w pierwszej piątce i gra Śląska wyglądała zupełnie inaczej. Po kolejnej kontrze goście odskakiwali nawet od stanu 20:11. Śląsk przejął kontrolę nad spotkaniem za sprawą walczącego Olka Dziewy i skutecznego Bibbsa. Wrocławianie okazywali się także agresywniejsi w obronie, a Legii brakowało skuteczności. Po wznowieniu gry w drugiej odsłonie Legia dalej miała problemy z skutecznością z gry. Pierwszy kosz z gry zdobył dopiero Aric Holman po blisko trzech minutach. Śląsk potrafiła ponownie uciec na dziewięć punktów. Śląsk ponownie łapał swoją grę z przejściem z obrony do ataku co dawało im w szesnastej minucie już dwucyfrowe prowadzenie. Legionistom brakowało pomysłów na grę jak i lidera. Gdy w końcu swoje pierwsze punkty w spotkaniu zaczął zdobywać Kyle Vinales, gospodarze szybko zostali skarceni przez efektowną kontrę wykończoną przez Jakuba Nizioła. W końcówce swoje dorzucał Jeremiah Martin co sprawiało, że Śląsk prowadził nawet rekordowymi jak dotąd dwunastoma oczkami. Mankamentem Legii była ciągle skuteczność. W pierwszej kwarcie było to 4/10, a w drugiej tylko 3/12. Śląsk był trochę lepszy w pierwszej kwarcie wykorzystując 8 z 16 rzutów, a w drugiej 5 z 13.

Po zmianie stron aktywnie i co ważne skutecznie grali Jeremiah Martin i aktywnie walczył ponownie Olek Dziewa. Po kontrach tego ostatniego jeszcze przed półmetkiem trzeciej kwarty przewaga wrocławian przekroczyła dwadzieścia oczek. Legia grała do tego momentu jakby obronę i skuteczność zostawiła poza halą. Dopiero na półmetku kwarty gdy zza łuku trafił Grzegorz Kamiński warszawianie przekroczyli granicę trzydziestu oczek. Granicę, którą osiągnęli w pierwszej kwarcie w meczu numer trzy. Dopiero wtedy na chwilę gospodarze łapali namiastkę swojej gry. To dało im zmniejszenie strat do czternastu oczek, gdy kilka chwil wcześniej było 28:52 dla gości. Po trzydziestu minutach gry i momentami walki Legii samej ze sobą było 40:55 dla przyjezdnych. Początek ostatniej kwarty to wyjście legionistów jak się okazało waleczną piątką. Były momenty gdzie Grzegorz Kamiński zmuszał do pudeł Martina. Warszawianie zaczęli od serii 6:0 w dwie minuty. Dzięki temu przewaga Ślaska stopniała do stanu 55:46. Później długo Śląsk nie dawał warszawianom przełamać tej granicy. Długo, aż na nie co ponad dwie minuty do końca regulaminowego czasu gry trafił Travis Leslie. On i Kyle Vinales podstawowi strzelcy Legii dopiero w czwartej odsłonie przekroczyli dziesięciopunktowe zdobycze. Na minutę do końca przewaga wrocławian stopniała do sześciu punktów. Gdy Śląsk zagrał niemalże całą akcję, ale bez punktów Legia odpowiedziała momentalnie trójką Arica Holmana. Pozostawało 13.7 sekundy i tylko trzy oczka dla gości. Jeszcze chwilę później Leslie zmniejszył straty, ale gdy na zegarze pozostawało pięć sekund legioniści nie sfaulowali rywali i stanem 65:63 skończyło się spotkanie.

Najskuteczniejszy dla wrocławian był Jeremiah Martin zdobywca 21 oczek, a dla Legii 15 zdobył Travis Leslie.

 

LEGIA WARSZAWA – WKS ŚLĄSK 63:65  (14:22, 11:15, 15:18, 23:10)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!