Jeszcze się dobrze nie zaczęły mistrzostwa Europy w piłce ręcznej pań, a już nas na nich nie ma. Jeszcze nie ruszyła faza główna turnieju, a już można mówić nie tyle o porażce Polek, ale głównie systemu rozgrywek turnieju finałowego Starego kontynentu, a nawet porażki mistrzostw.

Zacznę może od występu Biało-Czerwonych, choć nie to będzie stanowić istoty medytacji. Czarny scenariusz przewidywał odpadnięcie Polek po wstępnej, grupowej fazie turnieju składającej się z trzech meczów każdej z drużyn i on się jak na ironię sprawdził. Jednak okoliczności w jakich to się wydarzyło są co najmniej dziwne. Norweski selekcjoner Andre Senstad niejednokrotnie podkreślał, że od 3 lat drużyna robi systematyczne postępy. Widząc poczynania zawodniczek i podstawy do takich stwierdzeń, należało zastosować narrację pełnej zgody. Reprezentacja oparta jest o kadrę mistrzyń Polski Zagłębia Lubin, które powoli staje się naszą eksportową ekipą. W poprzednim sezonie nieźle poczynała sobie w Lidze Europy i ubolewać tylko należy, że „Miedziowe” nie dostały „dzikiej karty” uprawniającej do występów w Lidze Mistrzyń, bo to na pewno byłby kolejny zwrot w kierunku gigantycznego skoku sportowego, z pożytkiem dla reprezentacji oczywiście. Ponadto w stworzonej kilka lat temu formule zawodowej PGNiG Superligi mamy jeszcze 2-3 zespoły z których krótko mówiąc można coś konkretnego wybrać. To drużyny, których nie powstydziłaby się żadna klubowa liga w żadnym z krajów Europy. Wreszcie mamy kilka zawodniczek występujących w liczących się zagranicznych klubach, stanowiących o ich sile.

Chociaż faworytami do medali nie byliśmy, mieliśmy podstawy do pozytywnego myślenia o szansach reprezentacji.

A co wyszło ? Bardzo dobrze drużyna narodowa była przygotowana do gry w defensywie – w tych trzech spotkaniach Niemki, Hiszpanki czy Czarnogórki w ataku łatwo nie miały. W innych elementach już z tym postępem Polek było krucho. Męczyły się w ataku pozycyjnym, z mozołem przepychały się przez linie defensywne przeciwniczek, stąd liczba zdobytych bramek nie powalała. A już w kontrze nasze ustępowały każdemu. Gdyby nie szybka jak strzała Mariola Wiertelak, która przy awansie Polek do fazy głównej miałaby szansę być objawieniem turnieju, zaryzykowałbym stwierdzenie, że w ogóle tego elementu w Biało-Czerwonym repertuarze nie było… Do taktyki można się też przyczepić i to bardzo. Zwłaszcza średnio zrozumiałe było wycofywanie bramkarki z placu gry w niektórych zwrotach rywalizacji, wymagających pilnowania bramki jak najdroższego skarbu. Wynikało to zapewne ze strategii, która dla wielu była niejasna, a wręcz pokrętna. W wielu momentach dziewięciu na dziesięciu trenerów zdecydowałoby o zabezpieczeniu bramki przy korzystnym wyniku, nawet kosztem znaczącego osłabienia siły ataku. W wielu fragmentach meczów Polek piłki przez całe boisko fruwały jak tylko popadło. Podejmowano ryzyko wtedy, gdy potrzeby nie było żadnej, natomiast kiedy się prosiło o odważną decyzję, takowej nie było. W spotkaniu z Hiszpanią pościg za rywalkami się udał, ale przy okazji wiadomo było, że porażka na inaugurację dwoma bramkami z Niemcami wręcz wymusza w kolejnej grze wygraną co najmniej taką różnicą. I kilka sekund przed końcem spotkania z rywalkami z Półwyspu Iberyjskiego szansa na dwubramkowe zwycięstwo się nadarzyła, gdyż piłka trafiła w ręce Wiertelak. Przedmiot gry nawet zatrzepotał w siatce, ale już bramka nie została uznana. Tu trzeba być bezwględnym – sygnał końcowej syreny był dużo szybszy niż sygnał z ławki trenerskiej…

Brakowało tej reprezentacji szybkości, brakowało też siły rażenia z przodu. Wcielając się w rolę selekcjonera należałoby rozważyć, czy nie dałoby się do tej kadry wcisnąć Adrianny Górnej oraz Romany Roszak. Dylematów personalnych czy taktycznych nie byłoby, gdyby nie ostatni mecz grupowy, na którego przebieg ani wynik Polki już nie miały wpływu, a tylko musiały czekać potulnie czy wydarzy się cud.

Zostawmy więc już postawę Polek, zostawmy też na chwilę Senstada.

W praktyce tylko jedno rozwiązanie wyrzucało za burtę mistrzostw nasze reprezentantki – dwubramkowe zwycięstwo Hiszpanek nad Niemkami. I właśnie dokładnie tak ten mecz się zakończył. Gdyby któreś z firm bukmacherskich podjęłyby decyzję o możliwości obstawiania dokładnej różnicy zwycięstwa Hiszpanii, mielibyśmy na ziemi nowych bankrutów. Przed spotkaniem można się było łudzić, że nasze zachodnie sąsiadki powalczą choćby o jeden punkt, by w fazie głównej zagrać ze zdobyczą wywalczoną właśnie w pojedynku z Polską. Nic tych rzeczy – awansować postanowiły i Hiszpanki i Niemki, z tym że tym drugim zwisało i powiewało, że do fazy głównej przystąpią bez punktów. Przez niemal cały mecz było widać, że z wartości fair-play mogą wyjść przysłowiowe nici, ale nikt nie przypuszczał, że parę finiszowych minut okryje skandal, który powinien dać coś do myślenia władzom europejskiej piłki ręcznej. Hiszpańskie zawodniczki bez trudu dochodziły do pozycji, oddawały nawet rzuty, które były wyjątkowo niechlujne. Trafiały w poprzeczkę, w słupek, albo przelatywały sobie swobodnie poza obramowaniem. A już Jennifer Guttierez Barmejo zasłużyła na szmaciankę mistrzostw, oddając rzut przez całe boisko, pomijając fakt, że cel Niemek strzegła bramkarka. W swoje dzieło włożyła więcej siły niż kulomiot na olimpiadzie. Piłka poleciała wysoko i to jeszcze nie nad bramką, a bardziej nad narożnikiem boiska. Inna z Hiszpanek podnosząc dwie ręce w górę w geście tryumfu przyjęła celny rzut… rywalki, ustalający przewidziany z góry rezultat pojedynku.

Skandalem jest zatem postawa Hiszpanek i Niemek w ostatnim grupowym meczu, lecz również skandalem – może jeszcze większym – jest dopuszczenie, by dwie ekipy miały możliwość ustawiania sobie wyniku, a piłkarkom innych reprezentacji pozostawała rola kibiców. Ostatnie spotkania grupy winny odbywać się w dwóch różnych arenach w porze obligatoryjnej. Niechby w końcówkach na jednym i drugim parkiecie piłkarki wywracały się na niekoniecznie śliskich parkietach, rzucały sobie po czołach a może bombardowały trybuny na wysokości górnych kondygnacji. Niechby dążyły do przedłużania swoich spotkań, tak aby któryś z meczów mógł skończyć się nieco później, by korespondencyjnie można było jeszcze zareagować. Bo wówczas w tym kotle więcej byłoby normalności, przejrzystości, może nawet uczciwości. A tak u stóp fazy głównej mistrzostw rozgrywanych w Słowenii, Czarnogórze i Macedonii Północnej dominuje przekonanie, że o sukcesie niekoniecznie decyduje poziom sportowy, a niejasny system, który wypacza sens rywalizacji.

Mistrzostwa stały się zatem już mniej atrakcyjne, nie tylko z uwagi na powrót do domu Biało-Czerwonych, a bardziej dlatego, że skład fazy głównej trudno uznać w tej sytuacji za naturalny.

Nie sądzę, by Hiszpanki czy Niemki mogły w tym turnieju odegrać kluczowe role. Ale jeśli się tak stanie, uwypukli to jeszcze bardziej niewypał systemu rozgrywek i porażkę mistrzostw.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj