GRZEGORZ GROCHOWSKI / Dziki Warszawa fot. Anna Kmiotek, polski-sport.com

Dziś w Warszawie byliśmy świadkami koszykarskich derbów na najwyższym szczeblu. Ostatnie takie spotkanie odbyło się siedemnastego marca … 2010 roku. Wtedy grały ze sobą Polonia Warszawa z Polonią 2011 Warszawa. Dziś Legia podejmowała Dziki bijąc przy okazji anty rekord w nieskuteczności w rzutach trzypunktowych. 

 

W derbach sprzed ponad trzynastu lat jako zawodnik wystąpił obecny asystent trenera Legii Marek Popiołek oraz występujący także obecnie jako zawodnik tego zespołu Adam Linowski. Natomiast trenerem Polonii był obecny trener „Zielonych Kanonierów” Wojciech Kamiński.

 

Spotkanie koszykarze Legii zaczęli od prób dystansowych. Dla nich niestety nieskutecznych. To próbowali wykorzystać rywale. W trzeciej minucie Dziki prowadziły 0:4. Dopiero nie moc w ataku gospodarzy z wolnych po trzech minutach przełamał z wolnych Michał Kolenda. Spotkanie zaczęło się toczyć kosz za kosz. Jednak obie drużyny w ataku nie grzeszyły skutecznością. Ważną opcją Legii są rzuty z dystansu, a w pierwszej kwarcie nie trafili żadnej z siedmiu prób mając skuteczność z gry 6 na 21. Dziki tylko 4 na 16 mogły się w tym elemencie pochwalić. Dopiero na początku drugiej odsłony sytuacja minimalnie zaczęła się zmieniać, choć brak skuteczności dalej był widoczny. Legia mimo to potrafiła odskoczyć na chwilę do stanu 20:11. Jednak w odpowiedzi punktował Piotrek Pamuła dla Dzików.Po efektownej kontrze duetu Coleman z McGlynnem „goście” zmniejszali straty do stanu 24:22. Gdy w ofensywie zaczęło wpadać również Matthew Colemanowi (pięć szybkich punktów) Dziki odzyskały prowadzenie. I to właśnie oni po dwudziestu minutach prowadzili 28:29.

Po zmianie stron gra minimalnie lepiej zaczęła się układać legionistom. Po celnym rzucie w dwudziestej czwartej minucie za trzy (pierwszy w meczu-wcześniej 0/12) w ich wykonaniu (Michał Kolenda) prowadzili 36:31. Gdy dalej aktywny był Kolenda jego zespół uciekał rywalom na dziesięć oczek. Dziki nie mogły znaleźć swojej optymalnej gry. Jednak nie trwało to zbyt długo. Dziki łapały wiatr w żagle dzięki trójkom Michała Aleksandrowicza i Jarka Mokrosa. Straty ich zespołu topniały do dwóch oczek po trzydziestu minutach. Po wznowieniu gry Dziki ponownie odzyskały na chwilę prowadzenie. Spotkani oscylowało w okolicach remisu, a prowadzenie przechodziło z rąk do rąk. Sytuacja dla Legii zaczęła wyglądać mniej ciekawie, gdy Dziki odskoczyły na cztery oczka. Gospodarze w odpowiedzi w czwartej odsłonie nie potrafiły zdobyć punktów przez trzy minuty. Jednak reprymenda od trenera Kamińskiego chyba podziałała. Skuteczności zza łuku brakowało, ale punkty z ponowień sprawiły, że wynik wrócił w okolice remisu. W ważnych momentach rzuty wolne pudłował Mateusz Szlachetka. W odpowiedzi trójkę trafił Aric Holman. Emocje wisiały w powietrzu. Na 35 sekund do końca spotkania to Legia prowadziła 60:59. W końcówce ważny rzut wziął na siebie Matthew Coleman i wyprowadził trójką Dziki na prowadzenie 61:62 na nie co ponad cztery sekundy do końca regulaminowego czasu gry. Odpowiedź gospodarzy w postaci rzutów Kolendy i Vitala okazały się nieskuteczne.

Dziki z bilansem 3:0 pną się w górę tabeli. Legia widać, że ma problem z kreowaniem swoich liderów, którzy zawodzą na całej linii.

 

LEGIA WARSZAWA – DZIKI WARSZAWA 61:62  (14:10, 14:19, 20:15, 13:18)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!