fot. Robert Malcharczyk

Maciej Makuszewski niedawno opuścił opolską Odrę. Teraz ujawnia powody i opowiada co nieco o swojej karierze, barierach i najlepszych momentach.

 

Jak pan się czuje po pożegnaniu z Odrą Opole?

– Nie jest łatwo odejść z jakiejkolwiek drużyny z którą od jakiegoś czasu się współpracuje i żyje. Z pewnością było nam razem dobrze na boisku, a poza nim również tworzyliśmy kolektyw. Pożegnania nigdy nie są proste jednak jestem wypożyczony z Odry, co pozostawia pewnego rodzaju furtkę.  Liczę, że wrócę do Opola przynajmniej jako kibic, a może jako zawodnik.

Który moment w Odrze był dla pana najlepszy?

– Cały miniony sezon był wyjątkowy niezależnie od wyników. Co prawda, one też miały swój wpływ, zwłaszcza wtedy, gdy na wiosnę sporo zwyciężaliśmy. Cieszył fakt, że potrafiliśmy zrealizować postawione sobie zadanie. Tak samo było teraz, kiedy to Odra znakomicie weszła w nowy sezon. Dużo zawodnikom z pewnością daje doping kibiców, których jest coraz więcej, a my cieszymy się, że możemy przed nimi prezentować pozytywną formę.

Jaki był dokładny powód odejścia do Wigier Suwałki?

– Może się zestarzeć… Już od pewnego czasu planowałem powrót w rodzinne okolice. Przeszło mi przez głowę, by odwiesić buty na kołek…, jednak pozostałby niedosyt, bo kończyć karierę będąc w dobrej dyspozycji to błąd. Głównie powodem była rodzina. Kilkugodzinne przejazdy trasą Opole – Białystok, by choć na chwilę zobaczyć się z dziećmi… To powoduje problemy. Biorę pod uwagę także pracę żony. Jej pozycja w firmie jest na tyle wysoka, że musi mieć stosunkowo blisko do Warszawy, więc zamieszkanie w Opolu odpada. Nie chcę też mieszać dzieciakom, żeby nie jeździły co chwilę do mnie, a potem wracały do mamy. To duże przeżycie dla nich i nie chciałbym komplikować im życia.

Czy takie same problemy miewał pan w trakcie gry w Portugalii, Rosji czy na Islandii?

W Portugalii byłem jeszcze w trakcie narzeczeństwa, więc pojechanie za granicę i gra tam, to nie problem. Na Islandii myślenie było inne, bo sezon trwa w innym czasie, a transport z Reykjaviku do Warszawy nie był problemem. Jednak gdyby dzieci miały chodzić tam do przedszkola, to byłoby nieciekawie, bo z tego co wiem, tam w tych placówkach miejsca są ograniczone. Logistycznie pojawiał się problem. Właściwie przez dwa miesiące była tam ze mną, jednak po przyjściu do Odry  sytuacja stała się inna, bo żona okazała się potrzebniejsza.

Dobrze. A który klub z zagranicy dał panu najwięcej?

– Z pewnością Terek Grozny to wymagający klub, gdzie walczyliśmy o mistrzostwo. To również niezła szkoła życia, bo zespół był na bardzo wysokim poziomie pod względem organizacji. Natomiast w Vitorii Setubal sytuacja była inna, bo tu toczyliśmy walkę o utrzymanie. To dla mnie zaszczyt móc zagrać z Benficą, czy Porto, a Portugalia posiada sporo pięknych stadionów jak Estadio do Dragao czy Estadio Municipal de Braga. Tak więc w każdym kraju zdobywa się doświadczenie, a gracz mojego pokroju mogąc walczyć na zagranicznych boiskach docenia każdą szansę i wszędzie otrzymuje ważne lekcje.

Natomiast swoje największe sukcesy świętował pan w kraju, z Lechem Poznań. Jak na pana wpłynęły te triumfy i czy dołączając do Kolejorza spodziewał się pan takich rezultatów?

Jak się przychodzi do Lecha to ambicje, aspiracje i oczekiwania powinny być i są na wysokim poziomie. Tu zawsze się walczy o trofea. Żałuję, że kilka razy minimalnie przegrywaliśmy. Między innymi o Puchar polski z Arką, czy walkę o mistrza kraju. Dzięki Lechowi trafiłem do reprezentacji, za co zawsze będę mu wdzięczny. Gra z orzełkiem na piersi to było moje marzenie od dziecka i gdy w końcu to marzenie spełniłem, spełniłem także siebie jako piłkarza. Choć debiut przyszedł późno, to jestem dumny, że doszedłem niejako na piłkarski szczyt. Szkoda mi trochę, że w dalszej karierze reprezentacyjnej przeszkodziła mi kontuzja. Mimo to wiedziałem, że pozostają jeszcze kluby. Między innymi dlatego trafiłem do Odry, by spróbować czegoś nowego.

A jak pan się czuł mogąc brać udział w eliminacjach do europejskich pucharów?

– Tam obecna jest walka na całego. To inny poziom niż ligowy niezależnie od tego czy to Ekstraklasa, czy liga portugalska. Nie udało mi się zagrać w fazie grupowej Ligi Europy. Każdy udział w nowych rozgrywkach to nowe doświadczenie, co jest tu chyba najważniejsze w kwestii mentalnego i fizycznego rozwoju zawodnika.

Na koniec pytanie, które ciekawi każdego kibica. Kto był pana najlepszym boiskowym kolegą?

– Z pewnością w Odrze był to Dawid Czapliński. Oczywiście, jak wspominałem, z każdym miałem dobre relacje. Z Dawidem byłem razem w pokoju, co pewnie też miało swój wpływ. Dobrze dogadywałem się też z Borją Galanem.

W takim razie pozostaje tylko życzyć panu powodzenia w dalszej karierze, a kibice Odry liczą jeszcze na pański powrót niezależnie w jakiej roli.

– Ja również dziękuję. Życzę kibicom Odry, by nadal czerpali radość z gry swojego klubu i by nadal z taką pasją wspierali swój klub, bo mam wrażenie, że to właśnie kibice Odry poczynili największy progres w celu zwiększenia frekwencji, opraw i innych inicjatyw. Jeszcze raz dzięki i wszystkiego dobrego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę podać swoje imię tutaj
Proszę wpisać swój komentarz!